w

Polski rynek jabłek już się załamał. Czeka nas karczowanie drzew…

Polskie jabłka można kupić w Wietnamie, Emiratach Arabskich, Indiach czy Kolumbii. Wkrótce również w Indonezji i Malezji. Jednak nowe rynki nie rekompensują strat spowodowanych zamknięciem przed eksporterami Rosji, gdzie rocznie wysyłano nawet milion ton tych owoców. – Oczekujemy pomocy od władz, zarówno polskich co unijnych – informuje w rozmowie z Interią Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP. I ostrzega, że coraz częstszą decyzją sadowników jest karczowanie drzew.

Ewa Wysocka, Interia Biznes: Czy polskiemu rynkowi jabłek grozi załamanie?   

Mirosław Maliszewski: – Polski rynek jabłek już się załamał.

Związek Sadowników RP domaga się wprowadzenia nadzwyczajnych mechanizmów pomocowych.  

– Oczekujemy pomocy, bo nasze problemy nie wynikają z jakichkolwiek popełnionych przez nas błędów. Wynikają one z polityki, w tym szczególnie konfliktu rosyjsko – ukraińskiego. Skoro nie my zawiniliśmy, to oczekujemy pomocy od władz. Zarówno polskich jak i unijnych.

O jaką pomoc konkretnie chodzi? 

– Powinniśmy otrzymać choćby wsparcie dla działań w zakresie pozyskiwania nowych rynków zbytu, wsparcie kosztów transportu czy uruchomienia mechanizmu karczowania starych sadów. Po to, aby zmniejszyć ilość owoców złej jakości w handlu, co szkodzi dobrym producentom. Jeśli na wiosnę będzie powtórka z ubiegłego roku, czy cena na rynku będzie bardzo niska, konieczne będzie bezwzględnie uruchomienia tzw. wycofywania owoców z rynku. Chodzi o zdjęcie nadwyżki i zagospodarowanie owoców w inny sposób. Wszystkie te mechanizmy zapowiedzieliśmy ministrowi rolnictwa i będziemy domagać się wprowadzenia ich w życie.

Wspomniał pan o karczowaniu starych sadów. Sadownicy ostrzegają, że będą karczować również młode.   

– Tak, wielu się na to decyduje. I nawet nie ma się co temu dziwić. Są bowiem granice wytrzymałości, w tym ekonomicznej. Bez zysków długo się nie pociągnie. Stąd m.in nasz pomysł, aby za dopłatami dokonywać karczowania starych niedochodowych sadów. Likwidacja części sadów to naturalna reakcja na brak opłacalności.

Do problemów ze sprzedażą dochodzą inne: wzrost kosztów energii, brak siły roboczej, coraz droższe nawozy. Który z nich wyjątkowo daje się we znaki?  

– Rosnące koszty to druga odsłona kryzysu. Przy małych wpływach z tytułu sprzedaży, bo ceny są niskie, wysokie koszty oznaczają brak dochodów. A to oznacza problemy, w tym bankructwa wielu gospodarstw. Chyba najbardziej dokuczają nam wysokie ceny energii elektrycznej, bo zużywamy jej bardzo dużo np. w chłodniach. Odczuwalne są też braki siły roboczej i rosnące stawki wynagrodzeń. W obu tych pozycjach domagamy się działań.

Na przykład czego?

– Wsparcia do zakładania instalacji fotowoltaicznych i możliwości zarabiania na handlu wytworzoną energią oraz ułatwień w zatrudnianiu cudzoziemców. Nasze oczekiwania są możliwe do szybkiej realizacji, bo sprzyja temu choćby polityka Unii Europejskiej. Natomiast ułatwienia w zatrudnianiu np. Uzbeków, Hindusów czy Filipińczyków to wewnętrzna sprawa naszego kraju. Musimy tylko uelastycznić przepisy i otworzyć kilka nowych konsulatów wydających wizy. To dość proste.

Optymistyczny akcent na koniec.  

– Musimy przetrwać i wierzę, że to zrobimy. Ufam, ze kłopoty są przejściowe i chciałbym, aby jak najwięcej sadowników przetrzymało to załamanie.

rozmawiała Ewa Wysocka

Czytaj więcej na https://biznes.interia.pl/rolnictwo/news-sadownicy-ostrzegaja-polski-rynek-jablek-juz-sie-zalamal-cze,nId,6601423#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=safari

UDOSTĘPNIJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Uruchomienie kolejnego programu dopłat do nawozów jest w pełni uzasadnione i konieczne!

Mateusz Wajnert, Galster: Popularne odmiany eksportowe mają dobrą cenę.