Zanim jednak chętny do obsiania pola nasionami konopi musi zmierzyć się z machiną biurokratyczną. Uprawa konopi siewnych (włóknistych) podchodzi bowiem pod ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii, więc przed uprawą należy wystąpić o pozwolenie do gminy, na której terenie znajduje się pole, które chcemy przekazać pod uprawę.
Złożenie wniosku kosztuje 30 złotych. Gmina ma miesiąc na odpowiedź, a w wyjątkowych sytuacjach – dwa. Schody zaczynają się w przypadku dokumentów, które trzeba złożyć jako załączniki.
Potrzeba m.in. wypisu z rejestru gruntów od wojewódzkiego urzędu marszałkowskiego potwierdzającego status właścicielski gruntu (kosztuje on 50 złotych) czy wypisu z rejestru karnego, który zapewnia, że składający wniosek nie ma na koncie wykroczeń na podstawie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (30 złotych).
– Trzeba również załączyć faktury z zakupu nasion, etykiety nasion. Następnie musisz napisać szereg oświadczeń, w których potwierdzasz, że zdajesz sobie sprawę, że uprawa roślin od pewnego stężenia jest zakazana, że przetworzysz towar we własnym zakresie i masz do tego zaplecze. Musisz też załączyć dokumentację, że rzeczywiście to zaplecze posiadasz. Ewentualnie musisz załączyć umowy kontraktacji skupu surowca – tłumaczy Masionek.
Plony Masionek zebrał wraz z rodziną i znajomymi we własnym zakresie. Po zbiorze roślina powinna schnąć przez minimum dwa tygodnie, by z niej przygotować surowiec. Następnym krokiem w ich przypadku był zbiór próbek, które wysłali do laboratorium, aby sprawdzić stężenie psychoaktywnego THC. Obowiązujący w Polsce limit wynosi 0,2.
Koszty? Wliczając ekipę przygotowującą pole, ekstrakcję zamykają się one w kwocie ok. 17 tys. złotych. Pozyskane olejki CBD sprzedadzą we własnym sklepie z ekologicznymi produktami. Zysk przewidują na poziomie kilkudziesięciu tysięcy złotych, chociaż Piotrowi Masionkowi trudno było oszacować, ile dokładnie zarobią. Zakładają jednak, że wyjdą na plus.