– W zeszłym roku przy polskich jabłkach pracowało ponad pół miliona Ukraińców – bije na alarm poseł PSL i sadownik spod Grójca Mirosław Maliszewski.
– By uratować ten rok dla sadownictwa, powinno padać zarówno w maju, jak i w czerwcu. Ale tutaj nie chodzi o ulewy, bo wtedy woda błyskawicznie spływa do rzek. Nam potrzebny jest spokojny deszcz, który systematycznie będzie wsiąkał w glebę – zauważa Maciek Cybulak. A Krzysztof Cybulak kwituje: – Jeśli deszczu nie będzie, to pod koniec czerwca, kiedy już powstaną zawiązki owocu, drzewo po prostu je zrzuci.
Ale susza nie jest jedynym wrogiem sadowników. Jeszcze bardziej przebiegły i nieobliczalny jest mróz. Wystarczy jedna noc z temperaturą poniżej zera, by kwiaty zostały przetrącone.
W zeszłym roku z powodu przymrozków nie zebrałem praktycznie niczego. W tym roku mróz przetrącił mi już ok. połowy plantacji – macha ręką poseł Maliszewski.
– O ile szacunki mówią, że w całym kraju w branży sadowniczej pracuje ok. pół miliona Ukraińców, o tyle na Lubelszczyźnie w czasie zbioru jabłek co najmniej 100 tys. Ale granice wciąż są zamknięte, a my bez tego wsparcia nie damy rady – rozkłada ręce Marian Smentek.
Źródło i całość wywiadu: lublin.wyborcza.pl