Zbiory śliwek mogą potrwać jeszcze około dwóch tygodni. W obawie przed kolejnymi deszczami sadownicy chcą jak najszybciej zakończyć prace, aby pozostałe na drzewach owoce nie popękały i nie zgniły.
– W tym momencie zrywamy odmiany prezydent i top hit, a niebawem przyjdzie czas na węgierkę – informuje pani Agnieszka.
Niestety w parze z małą ilością śliwek idzie również niska cena, która nie zadowala sadowników. W hurcie jest to około 1,70 złotych za kilogram, natomiast cena konsumpcyjna w zależności od odmiany waha się od 4 do 5 złotych. Niestety takie pieniądze nie są w stanie zrekompensować strat spowodowanych anomaliami pogodowymi, a dla sadowników szykuje się kolejny trudny rok. Ze względu na małą ilość owoców, iskierką nadziei może być duże zapotrzebowanie na śliwkę. Niestety przydałby się również skok cenowy, a na ten póki co raczej się nie zanosi.
Mniej pracowników
Choć w niektórych gospodarstwach sadownicy prowadzą zbiory na własną rękę, to do większości sadów zatrudniani są pomocnicy. Osoba pracująca przy zbiorach otrzymuje około 12-13 złotych na godzinę i przy obecnych cenach zarabia praktycznie wyłącznie na siebie. W większości śliwkowych sadów do zbioru zatrudniana jest pomocy ze Wschodu, głównie z Ukrainy i Białorusi. Pomagają również studenci z Polski, którzy chcą zarobić przed zbliżającym się rokiem akademickim. Jednak ze względów „covidowych” oraz mniejszą ilości owoców siła robocza również zmalała.
źródło: echodnia.pl