Warka i okolice borykają się z poważnym problemem związanym z tegorocznymi zbiorami jabłek. Niespodziewanie wcześniejszy początek zbiorów, o nawet 2-3 tygodnie, zastał sadowników zupełnie nieprzygotowanych. Zazwyczaj to właśnie w pierwszym tygodniu września przyjeżdżała większość pracowników sezonowych z Ukrainy, którzy stanowili podstawową siłę roboczą w sadach. W tym roku sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Brak rąk do pracy to nie jedyny problem. Jak się okazuje, pracownicy, którzy już przyjechali do Polski, często zmieniają miejsca pracy. Zaledwie dwa tygodnie temu informowaliśmy o stawkach za zbiór jabłek oscylujących wokół 17-18 złotych za godzinę. Niestety, w okolicach Warki dochodzi do sytuacji, w których pracownicy odchodzą z dnia na dzień, kuszeni wyższymi stawkami oferowanymi przez innych sadowników.
Jedna z mieszkanek okolic Warki, która prowadzi gospodarstwo sadownicze, podzieliła się z nami przykrą historią.
Dwie zatrudnione przez nią pracownice z Ukrainy zaczęły chodzić po sąsiednich wsiach, pytając o pracę za 20 złotych za godzinę. Niestety, znalazły chętnego, który zgodził się na ich warunki. W ten sposób sadowniczka straciła pracowników, a jej sąsiad zyskał, choć po wyższej cenie.
Sytuacja jest bardzo napięta. Sadownicy obawiają się, że jeśli szybko nie uda się znaleźć wystarczającej liczby pracowników, część zbiorów może przepaść. Miejmy nadzieję, że w najbliższych dniach do Polski przyjedzie więcej pracowników sezonowych i sytuacja na rynku pracy w sadach nieco się uspokoi.
Pytanie, które się nasuwa, to czy obecny kryzys spowoduje trwałą zmianę na rynku pracy w sadownictwie? Czy stawki za zbiór jabłek będą rosły z roku na rok?