Śliwki w jednym z dyskontów wywołały burzę wśród klientów. W Polsce jest ich pod dostatkiem, tymczasem kraj pochodzenia tych sprzedawanych to… Serbia. – czytamy na gloswielkopolski.pl
Na „Broniszach” śliwki krajowej produkcji w hurcie wyceniane są od 1,5 – 2,5 zł/kg. Na bazarkach i w marketach płaci się jeszcze więcej. Grupy producenckie z kolei skupują owoce średnio za 1,20 zł/kg. Ceny niskie, a moce duże. Gdzie zysk? Zwłaszcza że w zagłębiach sadowniczych śliwki obrodziły.
Sadownicy zgodnie twierdzą, że mogłoby być lepiej, a sprzedaż importowanego towaru tylko im szkodzi. Polskich śliwek jest mnóstwo, lepiej zainwestować w lokalnych producentów niż ściągać zagraniczne owoce, które nie dość, że kosztują klienta więcej, to w smaku nie dorównują produkcji krajowej.
– Handlarze mogą tak działać, ale po co są grupy producentów? Zamiast pomagać sobie w sprzedaży naszego towaru, dajemy zarobić innym – zwraca uwagę jeden z producentów.
Dzieje się tak m.in. po zniesieniu opłat celnych dla kilkudziesięciu ton owoców sprzedawanych do Unii Europejskiej. Zwłaszcza w dużych marketach widzi się zagraniczne produkty, a te polskie nie mają zejścia. Sąsiedni producenci są zadowoleni, a nasi obawiają się o przyszłość.
Na ciężką sytuację sadowników wpływa nie tylko konkurencja w postaci serbskich owoców, ale też wyższe koszty produkcji. Rok temu nie były one tak drastyczne, a sezon wystartował od 4 zł/kg. Co ciekawe, w tym roku fioletowych pestkowców ma być więcej. Główny Urząd Statystyczny oszacował wstępnie, że zbiory śliwek wyniosą 132 tys. ton, czyli o 12 proc. więcej niż w 2021 roku.