Zbliżamy się do jesiennych zbiorów jabłek i każdy z sadowników narzeka na brak rąk do pracy. Cała branża sadownicza w sezonie zbiorów generuje ogromne zapotrzebowanie na siłę roboczą z Ukrainy.
W systemie uzyskania pracowników często jesteśmy skazani na łaskę przewoźników, którzy dowożą nam ludzi do pracy lub ich nie dowożą. Pracownicy mający „zaproszenie” mogą tak naprawdę przyjechać do dowolnego gospodarstwa, a więc w owym systemie to od przewoźnika zależy, gdzie dostarczy on pracowników.
W praktyce wygląda to tak, że sadownicy dostarczają zaproszenia. Przewoźnicy później wydzielają „partiami” ludzi do gospodarstw. Często zdarza się, że mimo iż dany sadownik dał zaproszenie, to pracowników mu nie dostarczono.
W sadownictwie nie mówi się głośno o tym, że przewoźnicy po za tym, że dostają pieniądze od Ukrainców za „znalezienie i dostarczenie do pracy” również pobierają swoje „dole” od sadowników.
Cały system, który od kilku lat funkcjonuje jest absurdalny! Nie dość, że Ukrainiec zapłacił za transport, to sadownik płacił za otrzymanie pracownika.
Stawki, jakie słyszymy w tym roku za jedną osobę do pracy w gospodarstwie sprawiają, że włosy dęba stają. Sadownicy informują nasz portal o stakwach od 200 złotych za osobę do nawet 800 złotych za osobę!
Absurdalny jest sam fakt, że przewoźnikowi należy płacił za pracownika, ale zdarzają się również inne sytuacje, które nie mieszczą się w naszych głowach:
- Zdarza się, że przewoźnicy biorą pieniądze kilka razy za jednego człowieka w sezonie. Np. co miesiąc pobierają od sadownika 350 złotych, za jedną osobę, która pracuje stale, przez kilka miesięcy.
- Niektórzy z przewoźników z góry narzucają jakie stawki należy płacić Ukraińcom.
Sytuacji, które nigdy nie powinny mieć miejsca jest wiele. Nas zastanawia, skąd wzięła się ta praktyka płacenia przewoźnikowi za pracownika? Niektórzy sceptycy twierdzą, że to sadownicy tą praktykę wprowadzili.