Niestety, ale dopłaty, dofinansowania, czy innego rodzaju bonifikaty (nazwę tak w tym artykule PROW) stały się rolniczą puszką pandory. Całe domino rolniczego wsparcia runęło w momencie, gdy tak naprawdę ono powstało.
Na przełomie 2012, aby ubiegać się o wsparcie (Młody Rolnik) jednym z kilku głównych warunków było posiadanie danego obszaru sadu (mam na myśli areał hektarowy sadu), czyli od samego początku program założyły zwiększenie nasadzeń – bo co jeśli, ktoś nie ma wymaganego areału? Musi go „dorobić”…
Dlaczego kilkanaście lat temu nikt nie pomyślał o tym, że to zły kierunek? Nikomu nie przeszło przez myśl: Czy nie lepiej będzie iść w intensyfikację?
Wtedy mieliśmy rynek zbytu – Rosję, więc ilość, ilość i jeszcze raz ilość! Nikt nawet przez chwilę nie zastanowił się nad rozwojem innych kierunków eksportu. Lada moment nastało EMBARGO, nie ma Rosji i nie będzie. Ciągłe powtarzanie, że Rosja była naszym rynkiem, że to przez embargo wszystko – TO DO NICZEGO NIE PROWADZI! Polscy sadownicy niestety w 2013 roku obudzili się „na kacu” po złym wyborze alkoholu.
Ale wracając do tematu, który uważam za ważny… Od samego początku programy, dotacje, dofinansowania i bonifikaty (PROW) zakładały zwiększenie areału sadów, a nie inwestowanie w nowoczesne nasadzenia lub doinwestowanie tego, co jest… Dopiero, gdy sadownik zdobył pewien pułap areału, mógł myśleć o następnych bonifikatach od Państwa na rozwój gospodarstwa. Oczywiście tutaj nie pisze o tych, którzy spełnili warunek areałowy od początku istnienia PROW.
Niestety, ale po kilkunastu latach okazało się, że sadów jest za dużo, Rosja ma nas w nosie, a my płaczemy jak małe dziecko w sklepie, zamiast wziąć się w garść i do przodu myśleć. Ważnym rynkiem był dla nas też Białoruś. Wiemy doskonale, jakimi kanałami i jak trafiały polskie jabłka przez Białoruś i gdzie. Białorusi już też, nie ma. Teraz nie płaczemy za Białorusią, nawet szczerze powiem ubolewam nad tym, że tak mało sadowników mówi o TAK WAŻNYM RYNKU, JAKI STRACILIŚMY ZNOWU.
Wracając znowu do głównego toru mojego artykułu. Chcę tylko napisać, że całe domino sadownictwa, zaczęło się walić od momentu powstania tych wszystkich „bonifikat” dla sadowników. I nie zrozumcie mnie źle, bo uważam, że dotacje, dofinansowania i etc. są dobre i ważne, ale jak są dobrze i mądrze zagospodarowane.
A co, gdyby, sadownicy nie musieli „dokupować”, czy dzierżawić pola z późniejszym wykupem, aby dostać ileś set tysięcy złotych?
A np. mogli od razu zainwestować, w sieci przeciwradowe? Czyli, kilka lat wstecz, gdy był grad ocaliliby towar, a nie nasadzali więcej…
A gdyby mogli np. z dotacji swoje uprawy ochronić od przymrozków? Kilka ładnych lat byliby na plusie, mimo mniejszych ilość z całego areału, mieliby finalnie i tak więcej w kieszeni.
A gdyby fundusze wspierałby zakup maszyn pomagających i usprawniających prace w sadzie? Kombajny do zbioru? Pewnie koszty pracowników nie byłyby takie wysokie, a i zapotrzebowanie na pracowników mniejsze…
Hipotez jest wiele… Niestety pierw każdy (lub większość) z Was musiało zwiększyć areał sadu, aby móc potem ubiegać się o następne dotacje.
Przytoczę Wam taką historię z mojego życia… Rok 2012, ARIMR, Rawa Mazowiecka, „Młody rolnik” – lista osób ubiegających się o dofinansowanie ponad 300 ( wtedy nie było RODO, a lista imion i nazwisk, miejscowości. Lista ogólnie dostępna dla każdego) … Jak dobrze pamiętam wymagana średnia hektarów na młodego była coś, koło 8 ha, (proszę poprawcie mnie)… Wtedy nikt nie martwił się, że nie ma sprzętu sadowniczego a jedynym z głównych warunków na otrzymanie dotacji Młody Rolnik, było posiadanie średniej areału z powiatu… Więc kupowaliśmy, dzierżawiliśmy, aby posadzić jabłonie i otrzymać „Młodego”…
Większość moich znajomych, kupowała, dzierżawiła lub dostawała ziemie pod sad, aby sprostać wymaganiom PROW w kryterium wymaganego obszaru do uzyskania finansowego wsparcia.
Czy wsparcie finansowe gospodarstw sadowniczych było przemyślane dobrze od początku?