– Przez ostatnie pięć lat żyjemy, jakbyśmy nie schodzili z kolejki górskiej. Myśleliśmy, że sankcje dla Rosji to przejściowa sprawa i że handel ze Wschodem powróci. Tymczasem embargo trwa ponad 5 lat. Musimy szukać innych rynków zbytu – mówi Hanna Sobczyńska ze Spółdzielni Ogrodowej w Grójcu.
Nową ziemią obiecaną polskich sadowników stał się Egipt. Trafia tam nie tylko lwia część produkcji z Grójca, ale też spod Sandomierza.
– Połowa zbiorów od naszych czternastu producentów trafia obecnie do Egiptu – informuje Stanisław Chachuła, prezes spółki Refala z Łukawy k. Sandomierza. To ok. 5 tys. ton rocznie. Cena wyjściowa posortowanych i opakowanych jabłek, które opuszczają polskie magazyny to 1,5- 2 zł za kg.
Jabłka trafiają do specjalnych kontenerów-chłodni, w których spędzają od 3 do 6 tygodni w podróży. Tyle trwa obecnie transport produktów rolnych do Egiptu. Kraju, gdzie wobec jabłek są specjalne wymagania.
– Nasi klienci mają odmienny od rosyjskiego gust i przyzwyczajenia. Jabłka muszą być obowiązkowo tylko jednokolorowe i nie większe niż 7-8,5 cm. Większe nie są tam w ogóle przyjmowane. W Rosji było odwrotnie – im owoc był większy, tym lepiej – opowiada prezes Chachuła.
To oznacza, że już na wstępie Egipcjanie dokonują ostrej selekcji i nie każdy sadownik sprosta wymaganiom gatunkowym. – Trudno zaprogramować drzewo, by dawało owoce tylko w jednym kolorze lub tylko średniej wielkości – uśmiecha się gorzko prezes.
To nie wszystko. Zdarza się też, że towar po długim transporcie jest reklamowany, a polscy producenci nie dostają umówionej zapłaty. Pieniądze najczęściej płacone są dopiero w porcie docelowym, przy odbiorze kontenerów.