Dzieci przerywają szkołę czy studia, przyjeżdżają do gospodarstw i pomagają. Emeryci wsiadają na ciągniki po to, aby pomóc swoim dzieciom w gospodarstwach zebrać owoce. Sytuacja jest dramatyczna – alarmuje Maliszewski.
Wiele dziedzin polskiego rolnictwa, w tym sadownictwo i warzywnictwo, zachowało swoje przewagi konkurencyjne w ostatnich latach ze względu na niższe koszty.
Mogliśmy dzięki temu wygrywać międzynarodową rywalizację z Włochami, Francuzami, czy też producentami z innych kontynentów.
Niestety, zmieniło to się na niekorzyść polskich rolników – większość kosztów wzrosła nawet o kilkadziesiąt procent. Ponadto wojna w Ukrainie pogorszyła dodatkowo dostęp do siły roboczej. Szansą na powstrzymanie wzrostu kosztów jest otwarcie Polski na inne rynki w zakresie przyjęcia pracowników – na przykład na Uzbekistan, Filipiny, Nepal, Indie. Bez dopływu pracowników polskie gospodarstwa nie będą w stanie zatrzymać wzrostu kosztów produkcji – a tym samym podtrzymać konkurencyjności na rynkach zewnętrznych. Polska w niedalekiej przyszłości może stracić swoją pozycję – dlatego pilnie potrzeba otwarcia naszego rynku pracy na migrantów zarobkowych z zupełnie innych krajów niż Ukraina. Apeluje o to Związek Sadowników RP.
Jeżeli chodzi o wpływ wojny i skutki chociażby migracji, liczbę uchodźców, którzy przybyli do Polski – rynek pracy jest po prostu niewystarczający, pozytywnie niewystarczający. Do tej pory bazowaliśmy na sile roboczej głównie z Ukrainy. Niestety, działania wojenne spowodowały, że mężczyźni nie mogą przekraczać granicy. Pojawiło się natomiast kilka milionów uchodźców – głównie kobiety z małymi dziećmi i mieszkańcy dużych miast, zupełnie niezwiązani z rolnictwem. Te osoby nie znają zupełnie specyfiki pracy na wsi – powiedział serwisowi eNewsroom Mirosław Maliszewski, Prezes Związku Sadowników Rzeczpospolitej Polskiej.
Więc mimo dużego napływu osób z Ukrainy mieliśmy ogromne problemy z dostateczną ilością siły roboczej do zbiorów owoców miękkich. Później sytuacja się nieco poprawiła – przy zbiorze czereśni, borówki czy truskawek można było zarobić całkiem przyzwoite pieniądze. Niestety, zbiór jabłek i gruszek – zwyczajowo wykonywany przez mężczyzn – jest mocno zagrożony, choć stawki poszły bardzo mocno w górę. Doszło do tego, że sadownicy ze sobą konkurują o pracowników – trochę niepotrzebnie, bo nie mają gwarancji, że uzyskają odpowiednie ceny za owoce i pokryją wzrost kosztów siły roboczej. Ale owoce trzeba zebrać. W wielu gospodarstwach zbiór odbywa się tylko i wyłącznie siłami własnej rodziny. Dzieci przerywają szkołę czy studia, przyjeżdżają do gospodarstw i pomagają. Emeryci wsiadają na ciągniki po to, aby pomóc swoim dzieciom w gospodarstwach zebrać owoce. Sytuacja jest dramatyczna – alarmuje Maliszewski.
- źródło: enewsroom.pl
Jesteśmy z handlem odcięci od rynku wschodniego,koniunktura na sady się skończyła,trzeba zmienić profil produkcji…
No tak kiedyś było że ukrainiec pracował za skrzynkę przemysłu A teraz jak nie masz ilości to giniesz przy tych cenach być może dlatego sadza coraz więcej zajaç się samym rolnictwem to ciężko wydolić A zachłańość swoją drogą
To po co tyle nasadziliście tych drzewek? Trzeba było zaczerpnąć wiedzy z podstaw ekonomii, a nie jeden za drugim obsadziliscie ugory sadami licząc że cena na jabłko będzie cały czas, pracownik będzie spał w namiocie i dobił wam za 7 zł a wy szlachta będzie leżeć i pachnieć