Do zebrania tony jabłek, a nie ma rąk do pracy. – Jest źle – kwituje sadownik z Mazowsza. Kłopot tym większy, że czas nagli, bo nadchodzą niskie temperatury. Oto co zaproponował ludziom właściciel sadu – czytamy na portalu fakt.pl
Ludzie nie palą się do zbioru jabłek, sadownicy rozkładają ręce. Właściciel sadu położonego między Sochaczewem a Płockiem postanowił działać – chce ratować jabłka, na które czekał siedem lat. Mężczyzna opisał na Facebooku, z czym się boryka i poprosił o pomoc w zbiorze. Nie za darmo. Sadownik podał stawkę za skrzyniopaletę i zdradził, co jest w stanie zrobić, żeby znaleźć pomocników… – Bardzo, bardzo ważne! – od tych słów zaczyna się jego apel. Zareagowały setki osób.
W „Dziadkowym sadzie” nie ma chłodni i przechowalni. Są za to świeże owoce bez chemii. Sęk w tym, że trzeba je błyskawicznie zebrać, bo nadchodzą niskie temperatury.
Jabłka wytrzymują do minus pięciu stopni, więc jest źle. Mogę stracić Ligola. Moja wizytówka – smak dzieciństwa. Czekałem siedem lat na owoc. Do czwartku (19 października) mam czas – pisze sadownik. Jak podaje, zostało 20 ton owoców. – Chcę uratować chociaż połowę – podkreśla w wywiadzie dla Faktu sadownik.
Mężczyzna prowadzący sad w woj. mazowieckim apeluje na Facebooku o pomoc. Podaje też, ile płaci.
Jeżeli ktoś może pomóc mi zbierać jabłka i przyjechać do mnie to będę bardzo wdzięczny. Pojadę nawet do Warszawy. Płacę 70 zł od skrzyniopalety. Jeden z internautów komentuje: – 70 zł za 300 kg jabłek. Co na to sadownik? – Za skrzyniopaletę płaci się ok. 35 zł, tyle że w normalnych sadach. Ja zawsze płace razy dwa, ponad. Miłego dnia– odpowiada.
Fakt.pl: sadownik zdradza też, jak wychodzi na swoim interesie.
Robiąc średnio około 7 tys. km miesięcznie,wracając często do domu około 1.30 w nocy, pracując często siedem dni w tygodniu, zarabiam dziennie ok. 200 zł na czysto. Sam wszystko rozwożę i dostarczam, wnosząc owoce czasami na czwarte piętro. Zarabiam tak mało, bo nie pryskam. Mam ok. 10 ton jabłek z hektara, a nie 100 ton jak inni – pisze.