Głośnym echem odbił się post plantatora porzeczek, który na Facebooku zachęca do zrywania jego owoców za darmo. Jak wyjaśnia w rozmowie z money.pl, cena w skupie jest daleka od opłacalnej. – To jak splunięcie w twarz – komentuje.
„Można rwać za darmo i bez pytania!” – głosi tabliczka, którą Piotr Belcarz z niewielkiej miejscowości Kiełczewice Maryjskie na Lubelszczyźnie umieścił przy swojej plantacji czerwonych porzeczek. O dramatycznej promocji zrobiło się głośno, gdy plantator taką samą informację umieścił w mediach społecznościowych.
Rolnik w rozmowie z Radiem Lublin wyjaśniał, że darmowe samozbiory oferuje, ponieważ zrywanie owoców jest nieopłacalne. W skupie zaoferowano mu 40 gr za kilogram. A jak powiedział money.pl, cena powinna przekraczać 2, żeby można było myśleć o zwrocie kosztów produkcji. Zarobek zaczyna się od ok. 3 zł.
– Takie stawki były w minionych latach. Nawet się jeden rok trafił, gdy cena w skupie była powyżej 5 zł za kilogram porzeczki. 40 gr to jest splunięcie w twarz producentowi – mówi nam Piotr Belcarz.
Jaki urodzaj by nie był, to rolnik z liczących ok. 300 mieszkańców Kiełczewic Maryjskich ma do zebrania porzeczki czerwone z 1,5 hektara ziemi. Do zrywania owoców Piotr Belcarz stosuje kombajn. Jest szybszy i tańszy od pracowników fizycznych. Tak niskie stawki w skupie (rolnik mówi money.pl, iż są „poniżej godności”) sprawiają jednak, że paliwożernej maszyny nie opłaca się uruchamiać.
– Ja tego areału nie zbiorę ręcznie, chociażby nie wiem kto, jak pomagał – denerwuje się plantator. Opłacenie pracowników sezonowych także oznaczałoby, że musiałby dopłacać do gospodarstwa. A już i tak to robi, bo od kilku lat dorabia do roli.
Zresztą podobnie robią sąsiedzi. – Mieszkam w małej wsi, ale jest tutaj kilku większych gospodarzy. Tam także ludzie jeżdżą do „zwykłej” pracy, bo z samego gospodarstwa nie wyżyją. Zwłaszcza, jak mają rodziny, a dzieci się kształcą w miastach. To są przecież niemałe koszty – relacjonuje.
Gest rozpaczy
– To, że plantator nie ma perspektywy zbioru i sprzedaży owoców, przez co oddaje je za darmo, oceniam jako gest rozpaczy – stwierdza w rozmowie z money.pl Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP.
Ekspert dodaje, że w podobnej sytuacji, co Piotr Belcarz znajduje się wielu plantatorów w Polsce. – Znam dużo plantacji, gdzie nie są zbierane owoce, chociaż ich właściciele nie decydują się na tak dramatyczny apel. Szczególnie to dotyczy malin i porzeczek – mówi.
Piotr Belcarz nie chce dać się wciągnąć w ocenę działań rządu ws. cen owoców, a także politycznej nagonki – nie tylko z obozu PiS – na migrantów pracujących w Polsce. Już i tak narzeka, że jego post został przez niektórych okrzyknięty antyrządową „ustawką” przed wyborami parlamentarnymi na jesieni.
– Ja tylko chcę, żeby krzaki mi nie zagrzybiały – wyjaśnia. Dodaje, że w latach 90. także bywało, że zachęcał ludzi do darmowego samozbioru. Rzecz w tym, że wówczas było tak w wyjątkowo urodzajne lata.
W kwestii migrantów Belcarz twierdzi, że w okolicy są pracownicy z Ukrainy. – Ale oni też szukają, gdzie można więcej zarobić. Obecnie chodzą zbierać borówkę amerykańską, bo ta ma w miarę dobrą cenę. Oni nie będą pracować jak polski rolnik, za grosze i jeszcze dopłacać do pracy – komentuje rolnik
źródło: money.pl
autor: Jacek Losik, dziennikarz money.pl