Zbiory Burlata ruszyły pełną parą, ale nie brakuje zgrzytów – tym razem nie z powodu szkodników, lecz… sąsiadów
Rozpoczęły się zbiory jednej z najwcześniejszych odmian czereśni – popularnego Burlata. Sadownicy w całym kraju ruszyli do pracy, a wraz z nimi maszyny, zbieracze i – jak co roku – metody ochrony owoców przed ptactwem, w tym dobrze znane armatki hukowe. Choć to standardowe wyposażenie wielu gospodarstw, tym razem to właśnie one stały się źródłem nietypowego problemu.
W dniu dzisiejszym do naszej redakcji zadzwoniła zaniepokojona sadowniczka z województwa zachodniopomorskiego. Od ponad 20 lat uprawia czereśnie w lesistej okolicy. Jak podkreśla, miejsce jest oddalone od jakichkolwiek zabudowań mieszkalnych, a przez lata nikt nie zgłaszał zastrzeżeń do prowadzonych tam prac czy stosowanych metod ochrony sadu.
W tym sezonie jednak pojawił się nietypowy problem. Jeden z mieszkańców wsi oddalonej o 2 kilometry od sadu czereśniowego – jak się okazuje, nowy sąsiad, pochodzący z miasta – zaczął protestować przeciwko używaniu armatek hukowych w sadzie. Choć dźwiękowe urządzenia są ustawione zgodnie z przepisami i ich celem jest jedynie odstraszenie szpaków, które masowo żerują na dojrzałych owocach, nowy mieszkaniec wsi twierdzi, że nie jest w stanie spędzić spokojnego weekendu i zapowiada kroki prawne wobec sadowniczki.
– „Przez ponad 20 lat nikt nie miał z tym problemu. Pracujemy ciężko, by zebrać plon, który rośnie kilka tygodni i w ciągu kilku dni może zostać doszczętnie zniszczony przez ptaki. Armatki nie robią krzywdy zwierzętom, to jedynie dźwięk, który je odstrasza. Teraz okazuje się, że jeden pan, który wprowadził się niedawno, chce dyktować, co wolno rolnikom, a co nie” – mówi rozżalona sadowniczka.
Sprawa ta obnaża szerszy problem, z którym coraz częściej zmagają się gospodarze: konflikt między miejskimi przybyszami a rzeczywistością życia na wsi. Dźwięki maszyn, zapach gnojowicy, kurz czy właśnie odgłosy armatek to codzienność rolniczego życia – i nieodłączna część produkcji żywności.
Trzeba przypomnieć: armatki dźwiękowe są w Polsce legalne, pod warunkiem spełnienia odpowiednich norm – głównie dotyczących częstotliwości wystrzałów oraz odległości od zabudowań. W tym przypadku wszystko wskazuje na to, że sadowniczka działa w pełni zgodnie z przepisami.
Trudno nie zadać sobie pytania: czy wieś ma się dostosować do oczekiwań przyjezdnych z miast? Czy wkrótce rolnicy będą musieli pytać o zgodę, zanim przystąpią do ochrony plonów? Czy kilkudniowy dyskomfort ma przeważyć nad kilkumiesięczną pracą całego gospodarstwa?
Zwracamy uwagę, że polskie sadownictwo i rolnictwo to nie tylko styl życia – to przede wszystkim ciężka praca, od której zależy bezpieczeństwo żywnościowe nas wszystkich. Dlatego apelujemy o wzajemny szacunek – zarówno ze strony mieszkańców wsi, jak i tych, którzy postanowili przenieść się na jej łono. Praca w sadach trwa – i powinna mieć prawo się toczyć.