w

W dobrym roku wychodzimy na zero, czasem z niewielkim zyskiem…

wp.pl

Samozbiory jabłek coraz popularniejsze. „Ludzie chcą wiedzieć, skąd naprawdę pochodzi ich jedzenie”

Coraz więcej Polaków zamiast po jabłka do sklepu, rusza w weekend do sadów. Tam – wśród drzew, z koszykiem w dłoni – mogą sami zebrać owoce prosto z gałęzi. „Przyjeżdżają rodziny z dziećmi, żeby pokazać im, że jabłka nie rosną w markecie” – mówi pan Artur, sadownik z Mazowsza, który od kilku lat organizuje samozbiory w swoim gospodarstwie ekologicznym.

Od 3 kilogramów do 40.

– Często ktoś pisze rano, że przyjedzie po trzy kilo. A potem wracają z pełnym bagażnikiem, po 40 kilo jabłek. Bo są ładne, pachnące, inne niż w sklepie – śmieje się sadownik. Jak przyznaje, chętnych w ostatnich latach przybywa. – W weekendy, kiedy dopisuje pogoda, trudno się opędzić od ludzi. Jedni przyjeżdżają po owoce, inni, żeby po prostu zobaczyć, jak wygląda nasza praca.

Zainteresowanie samozbiorami wzrosło m.in. dzięki portalom internetowym, które promują ideę bezpośredniego kontaktu między producentem a konsumentem. – Usłyszałem o tym w radiu, zarejestrowałem się na stronie i od razu zaczęli przyjeżdżać pierwsi klienci. Dziś mam już stałych – są tacy, którzy odwiedzają nas co roku – opowiada.

„Tu nie ma cwaniaków ani złodziei. Ludzie przyjeżdżają z dziećmi”

Sadownik podkreśla, że samozbiory nie są dla niego dodatkową pracą, a raczej przyjemnością. – Tu nie przyjeżdżają cwaniaki ani złodzieje. To normalne rodziny, z dziećmi. Przyjeżdżają, rozkładają koc, zbierają jabłka. Chcą dotknąć, powąchać, poczuć, że to jedzenie jest prawdziwe – mówi sadowniczka Anna.

Jego sad jest ekologiczny. Nie stosuje chemicznych oprysków ani sztucznych nawozów, co – jak przyznaje – ma swoją cenę. – Plon jest mniejszy, bo nie da się tak przypilnować szkodników. Ale to kwestia wyboru. Ludzie coraz częściej pytają, czy owoce są eko, i doceniają to, że mogą zerwać je prosto z drzewa.

Jabłko za 6 zł w sklepie, a sadownik dostaje połowę

W sklepach ceny jabłek rosną. – Słyszałem, że zwykłe jabłko kosztuje 6–7 zł za kilogram, a ekologiczne nawet dziewięć. Ale sadownik z tego ma może połowę – tłumaczy pan Paweł. – Bo zanim to jabłko trafi na półkę, musi przejechać długą drogę: do chłodni, do kartonu, potem do centrum logistycznego i dopiero do marketu. To trwa dwa, trzy tygodnie. A smak i zapach w tym czasie znikają.

Jak wynika z analiz, wyprodukowanie kilograma jabłek kosztuje dziś od 1,10 do 1,60 zł, w zależności od pogody i strat spowodowanych przymrozkami czy gradem. W ekologii koszty są jeszcze wyższe. – W dobrym roku wychodzimy na zero, czasem z niewielkim zyskiem. Ale to nie jest biznes, na którym się dorabia – zaznacza sadownik..

Jabłka z sadu, nie z marketu

W jego gospodarstwie rośnie kilkanaście odmian – od popularnej Gali, przez Ligola, Szampiona, po Idareda i Topaza. – Każdy znajdzie coś dla siebie. A najwięcej radości mają dzieci, które pierwszy raz w życiu widzą jabłko na drzewie, a nie w skrzynce w sklepie – mówi z uśmiechem sadownik.

Jak dodaje, samozbiory to nie tylko sposób na sprzedaż owoców, ale też na budowanie relacji z ludźmi. – To przyjemność, kiedy ktoś wraca i mówi: „Panie Arturze, byliśmy w zeszłym roku, chcieliśmy znowu te jabłka”. Wtedy wiem, że warto.

opracowanie na podstawie materiału wp.pl

UDOSTĘPNIJ

Kredyty preferencyjne: Duże zainteresowanie, szybkie wyczerpanie środków

Eksport polskich jabłek: Stabilna Gala, rosnące zainteresowanie Goldenem i Red Capem