Do napisania tego artykułu zainspirował mnie wpis Leszka Wojdy — poruszający, emocjonalny i jednocześnie niezwykle trafnie opisujący problem odbierania ludziom podstawowych praw pod pretekstem procedur, regulacji i ustaw. Poniżej rozwijam jego myśl i pokazuję temat szerzej, w formie publicystycznej analizy.
Jeszcze niedawno wykopanie studni na własnym polu było czymś oczywistym. Sam decydowałeś, gdzie kopać, jak głęboko, po co i dla kogo. Twoja woda była tak samo twoja, jak twoja ziemia czy twoja praca. Przodkowie robili to od pokoleń – bez formularzy, bez pozwoleń, bez strachu. Tymczasem dziś, w XXI wieku, w czasach rzekomej wolności i dobrobytu, stajesz się przestępcą za to, że… podlewasz warzywa lub poisz swoje krowy wodą spod własnego pola.
Tak wygląda rzeczywistość, którą opisuje Leszek Wojda: rzeczywistość, w której prawo po cichu uczyniło z właścicieli ziemi petentów i „winnych”, zanim cokolwiek zrobią.
Kiedy zwykła studnia staje się przestępstwem
Wykopałeś studnię własnymi rękami. Zapłaciłeś za sprzęt, za materiały, za robociznę. Zrobiłeś to na swojej ziemi, na terenie, który od pokoleń należy do twojej rodziny. Wszystko zgodnie z tradycją i zdrowym rozsądkiem. A jednak według obowiązującego prawa – złamałeś przepisy.
Kary są absurdalne: od kilku tysięcy złotych do nawet miliona. Co więcej, mogą być naliczane wstecz, nawet za pięć lat. Za podlewanie warzyw. Za pojenie bydła. Za korzystanie z zasobu, który od wieków był integralną częścią życia każdego gospodarstwa.
Zgodnie z artykułem 211 prawa wodnego, woda podziemna – nawet ta znajdująca się pod twoim polem – nie należy do ciebie. Jest własnością Skarbu Państwa. Studnia natomiast staje się „urządzeniem wodnym wymagającym pozwolenia”.
Czyli: możesz mieć ziemię. Możesz mieć wodę pod ziemią. Ale już korzystać z niej – bez państwowej zgody – nie wolno.
Prawo łaskawe, ale tylko wtedy, gdy klękasz
System przewidział rozwiązanie. Możesz się zgłosić. Możesz przeprosić. Możesz prosić o legalizację tego, co twoi przodkowie robili od tysięcy lat bez czyjejkolwiek zgody – czerpali wodę ze studni, z własnej ziemi, na własne potrzeby.
Państwo, niczym „dobrotliwy właściciel”, może wtedy odpuścić ci część kary. Nie wszystko, broń Boże, bo przecież winę trzeba odrobić. Nagłe uświadomienie sobie, że prawo własności przestaje znaczyć cokolwiek, jest brutalne. I właśnie o tym jest ta historia. Nie o studniach. O kontroli.
Limit, który czyni z rolnika przestępcę
Jeżeli masz płytką studnię i zużywasz mniej niż 5 metrów sześciennych wody dziennie – system daje ci spokój. Według urzędniczych wyliczeń 5 tysięcy litrów dziennie to podobno wystarczająco dużo dla zwykłego gospodarstwa domowego.
Ale co z rolnikiem? Co z kimś, kto prowadzi produkcję, pojenie zwierząt, nawadnianie?
Jedna krowa potrafi wypić nawet 100 litrów wody dziennie. Jeśli masz ich 50 – tylko na samo pojenie potrzebujesz 5000 litrów. Nie mówiąc o nawadnianiu, myciu sprzętu, przetwarzaniu. Przekroczysz limit – nawet minimalnie – i automatycznie stajesz się winny.
Inspektor może wejść, kiedy chce
Nowe prawo pozwala inspektorom wejść na teren gospodarstwa bez zapowiedzi. Mogą sprawdzić studnię, zmierzyć pobór, porównać dane z dokumentami. Jeśli nie masz pozwolenia – kara. Jeśli nie zapłaciłeś – kara. Jeśli „z urządzenia wodnego korzystasz nielegalnie” – nakaz zasypania studni. Studni wykopanej na twojej ziemi. Wodą, którą twoja rodzina czerpała przez całe pokolenia.
Nowoczesne niewolnictwo – bez kajdan, z paragrafem
Najbardziej przerażająca w tej historii nie jest sama kara. Ani nawet nie absurd przepisów. Najbardziej przerażające jest to, jak łatwo i jak po cichu odebrano ludziom coś tak podstawowego jak prawo do wody. Bez debaty publicznej. Bez dyskusji. Bez wyjaśnień. A później sprzedano to prawo z powrotem w formie pozwolenia, opłaty, rejestru, licencji. Kiedy kontrolujesz wodę – kontrolujesz życie. A kiedy kontrolujesz życie – nie musisz zakładać kajdan. Ludzie sami przyjdą i poproszą o pozwolenie. Sami się zarejestrują. Sami zapłacą za coś, co od wieków było ich. To jest istota nowoczesnego niewolnictwa. Nie potrzebuje brutalności – wystarczy paragraf.
Najważniejsze pytanie: czy godzisz się być niewolnikiem własnej wody?
Wpis Leszka Wojdy jest ostrzeżeniem. Wezwaniem do przebudzenia. Przypomnieniem, że bierność obywateli jest paliwem dla systemu, który chętnie przejmie każdą sferę życia – jeśli tylko nikt mu się nie sprzeciwi. Nie chodzi o politykę. Nie chodzi o ideologię. Chodzi o coś znacznie większego: o prawo do zasobów naturalnych, które od pokoleń stanowią fundament życia na wsi.
Jeżeli dziś odpuścimy studnie, jutro możemy obudzić się w kraju, w którym każda kropla, każde źdźbło trawy, każdy skrawek życia wymaga pozwolenia.





