Majowe przymrozki zdziesiątkowały sady w regionie łódzkim. Sadownicy mówią wprost: to katastrofa. Zbiory będą drastycznie niskie, a walka toczy się teraz o pokrycie kosztów, nie o zyski.
Bardzo zimny maj, obfitujący w nocne przymrozki, zebrał tragiczne żniwo w sadach. W wielu gospodarstwach w regionie łódzkim zbiory będą oscylować wokół kilku ton owoców z hektara. To dramatycznie mało, biorąc pod uwagę, że w dobrych latach z tej samej powierzchni zbiera się nawet 80 ton. Mimo tak niskich prognoz, sadownicy nadal muszą ponosić spore nakłady, chociażby na środki ochrony roślin.
Drastyczne straty i zdeformowane owoce
„Katastrofa” – tak sytuację określa jeden z załamanych sadowników. W jego sadzie na niektórych jabłoniach wiszą zaledwie pojedyncze owoce, a na wielu drzewach nie ma ich wcale. Podobna sytuacja dotyczy śliwek i gruszek.
Andrzej Jankowski, inny sadownik, dodaje: „Owoce są brzydkie, szorstkie, popękane, zdeformowane. Jakiś zbiór będzie, ale tylko dla przemysłu i do suszenia, a nie dla konsumenta”. Jakub Cholewiński potwierdza skalę strat: „Po opadzie czerwcowym zostało kilkanaście jabłek na drzewie”.
Mrozy dotknęły również sady na granicy województw łódzkiego i mazowieckiego. Tam owoców jest nieco więcej, jednak większość z nich jest uszkodzona.
Kosztowna walka o przyszłość
„Nic nie da się zrobić, żeby było lepiej – nadchodzi mróz. Jedyną metodą ochrony jest w tym przypadku metoda zraszaczy nadkoronowych. W tym roku już zaczniemy o tym myśleć, bo patrząc na sytuację, to chyba jedyny sposób, żeby uratować plon” – tłumaczy Szymon Kamiński, sadownik.
Jednak ta metoda jest bardzo kosztowna. Wylewanie tysięcy litrów wody przez kilkanaście dni generuje ogromne wydatki, a mimo to nie daje stuprocentowej gwarancji uratowania plonu. W tym roku ucierpiało wiele gospodarstw, a sadownicy teraz walczą o to, by choć pokryć koszty produkcji. Na zyski w obecnej sytuacji niestety nie ma co liczyć.
foto: lodz.tvp.pl