Sad kontra sąsiad, czyli wiejska saga o siatce, która poruszyła cały powiat
Wydawać by się mogło, że nic nie wstrząśnie spokojem polskiej wsi w środku „sezonu ogórkowego”. A jednak – jeden post anonimowego użytkownika na lokalnej grupie „Pniewy24” wywołał większą burzę niż gradobicie nad sadem. Pytanie było proste: czy instalacja z siatką przeciwwiatrową/gradową postawiona blisko domów wymaga zgody nadzoru budowlanego? W teorii – zwykła formalność. W praktyce – otwarta wojna ideologiczno-osiedleńcza.
Paragraf czy podpórka?
Zaczęło się niewinnie – zdjęcie sadu z rozciągniętą siatką na słupach i pytanie o zgodę z urzędu. Odpowiedzi były skrajne: od techniczno-prawniczych analiz po przypomnienie, że jabłka nie rosną same, a siatka to nie Belweder. Jeden z komentujących tłumaczył, że taka siatka to urządzenie tymczasowe – nie wymaga ani pozwolenia, ani zgłoszenia. Inny zauważył, że jeśli siatka ma fundamenty i stalowe słupy, może być uznana za budowlę rolniczą. Głos rozsądku? ChatGPT. Ktoś nawet wkleił jego opinię, co wywołało falę ironii – „Od kiedy ChatGPT to polska podstawa prawna?” – pytano retorycznie.
Wieś vs. miasto: Rewanż sezonu
Nie minęło pięć minut, a sprawa siatki przeistoczyła się w pełnowymiarowy konflikt kulturowy. „Warszawski gamoń przeprowadza się na wieś i myśli, że wszystko mu wolno” – grzmiał jeden z mieszkańców. Inny dodawał, że „na wsi rosną jabłka, a nie paragrafy”. Jeden z komentatorów tłumaczył, że sam przyjechał z miasta, dogaduje się z rolnikami i „wie, kto wrzuca ferment w gminie”. Ktoś inny ironizował, że na takie siatki potrzeba jeszcze zgody sanepidu i biskupa, a jeszcze ktoś próbował dociec, co było pierwsze – dom czy sad.
Grupa interwencyjna: Sadownicy kontra internet
Z komentarzy wyłania się też inny bohater – społeczność lokalna. Część osób cierpliwie tłumaczyła, że konstrukcja z siatką to nie budowla, tylko podpora, którą można zdjąć w dowolnym momencie. Słupy są wbijane w ziemię, nie mają fundamentów, nie są metalowe – więc o żadnym pozwoleniu mowy nie ma. Sadownik może zdjąć siatkę, wyciąć drzewo, i nikt z ministerstwa się nie obrazi.
Kto pyta, nie błądzi… ale może wywołać burzę
Najciekawsze w tej sprawie jest to, jak jedno pytanie – pozornie neutralne – podzieliło lokalną społeczność. Czy autorka pytania rzeczywiście szukała informacji, czy może… zaczepki? Czy to zatroskany sąsiad, czy ktoś, kto „szuka haka”? Nikt nie wie. Ale wieś zareagowała natychmiast. Z determinacją większą niż w czasie zbiorów malin.
Wnioski? Na wsi wszystko widać – i jabłka, i pytania, i intencje. Ludzie są czujni, bo wiedzą, że „jak nie ugrasz w polu, to cię papierami dojadą”. Ale też potrafią się zjednoczyć w obronie swojej ziemi – nawet jeśli chodzi o zwykłą siatkę.
Ktoś pięknie to ujął: “Tak wygląda życie na wsi.” I rzeczywiście – nie potrzeba do tego ani zgody sanepidu, ani biskupa.
źródło: Facebook / Pniewy24







