Łosie dewastują sady. Sadownik załamany: „To masakra, jakby ktoś nożem obcinał korę!”
„Zjedzony z kory, dziesięcioletni Idared, 200 drzew – to wygląda jakby ktoś nożem obciął korę” – z rozpaczą opowiada sadownik, którego uprawy padły ofiarą łosi. Mężczyzna jest załamany skalą zniszczeń i propozycją odszkodowania, którą uważa za skandalicznie niską.
W tym roku szkody spowodowane przez łosie przekroczyły najgorsze oczekiwania sadownika.
„W zeszłym roku były małe straty, ale w tym roku to masakra! Każdy pąk jest zjedzony” – relacjonuje. Łosie zdewastowały nie tylko odmianę Idared, ale też 2600 młodych drzewek odmiany Prince, a także śliwy i czereśnie. Łącznie komisja wyliczyła starty na obszarze niespełna 3 000 drzew!
Komisja wyceniła straty sadownika, którego uprawy zdewastowały łosie, na kwotę dwóch złotych dopłaty do jednego zniszczonego drzewa. Decyzja ta wywołała oburzenie wśród rolników, którzy podkreślają, że taka kwota nie pokrywa nawet ułamka poniesionych strat.
„Dla nich, według przelicznika, wychodzi, że dostanę 2500 złotych z tych strat, ale drzewko już stoi, wegetuje, nie rozwija się” – mówi z rozgoryczeniem. Tymczasem cena jednego młodego drzewka zakupionego w tamtym roku wynosiła 18 złotych.
„Dwa złote? To kpina!” – komentuje z rozgoryczeniem poszkodowany sadownik. „Te drzewa już nigdy nie będą się prawidłowo rozwijać, a co z utraconymi korzyściami i amortyzacją? Dwa lata to minimum, żeby sad jakoś się zregenerował” – dodaje.
Sadownicy zwracają uwagę, że wycena strat powinna uwzględniać nie tylko koszt zakupu sadzonek, ale także:
- Utracone zyski z plonów, które drzewa mogłyby wydać w ciągu najbliższych lat.
- Koszty pielęgnacji i ochrony sadu.
- Amortyzację drzew, czyli utratę ich wartości w wyniku uszkodzeń.
- Dodatkowo nie uwzględniony został nakład pracy i straconego czasu.
„Dwa złote to nawet nie jest cena gałązki z tego drzewa” – irytuje się jeden z rolników. „To urzędnicza bezduszność, brak zrozumienia dla naszej ciężkiej pracy” – dodaje.
Sadownik podkreśla, że mimo ogrodzenia całego terenu, łosie wciąż dostają się do środka. „Przez siatkę przechodzą trzy sztuki. Obok jest szlak i tereny żerowania. Straty są duże, co kilka dni” – wyjaśnia. Zdesperowany sadownik i jego rodzina nocami patrolują sad, próbując odstraszyć zwierzęta. „Jeździmy po nocy pilnować sadu. Dwa dni nie przyjdą, potem przyjdą” – opowiada.
Bezcenne są rady urzędników, którzy sugerują straszenie łosi.
„No pani w urzędzie mówi, żeby je straszyć, ale jak? Trzeba mieć pozwolenie, pisma…” – ironizuje sadownik, podkreślając biurokratyczne absurdy.
Sadownik czuje się bezradny wobec rosnącej populacji łosi i ich apetytu na młode drzewka. Apeluje do władz o systemowe rozwiązania, które pozwolą skutecznie chronić sady przed dzikimi zwierzętami i zapewnić adekwatne odszkodowania za poniesione straty.
Sprawa odszkodowania za szkody wyrządzone przez łosie jest kolejnym przykładem narastającego konfliktu między rolnikami a dziką przyrodą. Sadownicy domagają się skuteczniejszych metod ochrony upraw i adekwatnych odszkodowań za poniesione straty.
Poniżej zdjęcia nadesłane przez sadownika: