Uczciwy sadownik ze Skrzeszewa: jabłka przy drodze i wiara w ludzi
W małej miejscowości Skrzeszew (województwo zachodniopomorskie), pan Robert — sadownik z zamiłowania — obrał niecodzienny sposób sprzedaży swoich jabłek. Zamiast próbować przebijać się przez trudności na rynkach hurtowych, postawił stary wóz przy drodze, ułożył na nim worki ze swoimi owocami i wystawił obok… skarbonkę. Klienci biorą, ile chcą, i samodzielnie płacą, wrzucając pieniądze do puszki.
Pomysł zrodzony w trudnym okresie
Pan Robert przyznaje, że sprzedaż jabłek przez skup była dla niego coraz mniej opłacalna — skup oferował jedynie około 0,80 zł za kilogram. Dlatego zdecydował się ominąć pośredników i sprzedawać bezpośrednio: za worek 10-kilogramowy żąda 30 zł. To już lepszy zysk niż poprzednie opcje.
Swoją inicjatywę realizował stopniowo — kupił stary wóz i ustawił go tuż przy ruchliwej trasie. Z początku mało osób wiedziało o tym pomyśle, ale gdy doczekał się rozgłosu w mediach społecznościowych, zaczęli przyjeżdżać klienci nawet z daleka. Zdarzały się dni, gdy jabłek zaczynało brakować, a klienci zabierali całe worki.
Uczciwość ponad wszystko
Najbardziej zaskakująca część tej historii to to, że pomysł w ogóle działa — nikt nie straszy, że ktoś ukradnie owoce. Pan Robert twierdzi, że codziennie opróżnia skarbonkę — i nigdy nie było tak, by brakowało pieniędzy. Zdarza się też, że wrzucane kwoty są większe, niż należałoby się spodziewać.
Jabłka zostają na wozie także nocą, a mimo to nikt nie grasuje w pobliżu stoiska. To, według pana Roberta, jest dowodem na to, że ludzie wciąż potrafią być uczciwi i szanują cudzą pracę.
Wsparcie dla polskiego rolnictwa
Klienci, którzy docierają do Skrzeszewa, często mówią, że nie tylko chcą kupić świeże jabłka, ale też wspomóc lokalnych sadowników. Jedna z klientek przyznała, że decyzja o zakupie w tym miejscu wynikała także z chęci solidarności z rolnikami, którzy w sklepach często sprzedają produkty po znacznie zawyżonych cenach, a sami otrzymują bardzo mało.
Inny klient, sam będący rolnikiem, dodał, że część jabłek zabiera dla siebie, część dla sąsiadów — „trzeba sobie pomagać”.
Wnioski i refleksje
Historia pana Roberta z Skrzeszewa to więcej niż ciekawostka: to sygnał, że można próbować niestandardowych rozwiązań — nawet w rolnictwie — i że zaufanie do ludzi może przynieść dobre efekty. W warunkach, gdy pośrednicy oferują bardzo niskie ceny, sadownik postawił na bezpośredni kontakt i transparentność — i wygląda na to, że pomysł się opłaca.
Czy to model sprzedaży, który mógłby stać się powszechny na wsiach? Z pewnością wymaga ogromnej wiary w uczciwość klientów i dobra lokalnej społeczności. Ale jeśli historia skrzeszewskiego sadownika to dowód, że zaufanie działa, może warto spróbować.
źródło: fakt.pl






