Przeglądając dziś swoje osobiste archiwa, natknęłam się na wyjątkowy artykuł – pożółkłe kartki sprzed dziesięcioleci, które skrywają historię jednej z największych katastrof w dziejach polskiego sadownictwa. To tekst, do którego warto wrócić, bo sadownictwo to nie tylko praca i plony, lecz także nauka pokory wobec tego, co było i tego, co dopiero nadejdzie.
Niestety, moje pokolenie nie pamięta tamtej zimy – mroźnej, bezlitosnej, która w jednej chwili zamieniła sady w martwe krajobrazy. Dlatego chcę dziś przybliżyć ją tym, którzy o niej nigdy nie słyszeli, a może nie wierzą, że natura potrafi być aż tak okrutna.
Autorem tamtego poruszającego tekstu był świętej pamięci prof. Szczepan A. Pieniążek – wybitny naukowiec, sadownik, autorytet i nauczyciel wielu pokoleń ogrodników. W opublikowanym artykule z 1987 roku prof. Szczepan A. Pieniążek opisał wyjątkowo surową zimę, która przeszła do historii sadownictwa. W jego relacji pojawiają się porównania do wielkich mrozów z lat 1929 i 1940 (kiedy to w niektórych rejonach zginęło ponad 50% drzew owocowych) oraz do fatalnej zimy 1963 r.
Najbardziej poszkodowane regiony
Najcięższe przymrozki objęły środkową, północno-wschodnią i wschodnią Polskę. Wśród wymienionych województw największe straty poniosło sadownictwo podlaskie, grójeckie i lubelskie – miejscami aż 25–30% drzew zamarzło lub uległo silnym uszkodzeniom. Dla kontrastu na zachodzie (np. wielkopolskim) i na Śląsku mrozy były znacznie łagodniejsze, a straty wynosiły zwykle około 10%. Ciekawostką jest, że w rejonach za Wisłą, po drugiej stronie Bugu, temperatury nie spadły tak krytycznie jak w centrum kraju.
Przyczyny katastrofy
Według Pieniążka główną przyczyną była wyjątkowo ciepła jesień, która nie zdążyła zahartować roślin przed zimą. Długotrwałe ciepło w październiku i listopadzie sprzyjało bujnemu wzrostowi i dużym plonom, ale jednocześnie obniżyło odporność drzew na mróz. Drugim czynnikiem był gwałtowny spadek temperatury – w ciągu kilku godzin mróz osiągnął –32…–38°C (lokalnie poniżej –40°C) i utrzymał się przez prawie trzy tygodnie. Dodatkowo wiele sadów nie miało dostatecznej pokrywy śnieżnej, która normalnie izoluje pień drzewa. W skrócie: ciepła jesień, silne przeciążenie plonu i błyskawiczne przejście z ciepła do ekstremalnego mrozu stworzyły mieszankę fatalną dla roślin.
Odmiany: ofiary i ocaleńcy
Znać zróżnicowanie wrażliwości odmian to kluczowa lekcja tamtej zimy. Pieniążek zapisuje: „Najwięcej drzew zginęło w odmianach: Koksa Pomarańczowa, Piękna z Boskoop, Jonatan, Golden Delicious, Landsberska, Boiken, Delicious i jego sporty, Idared”. Lista ta to prawdziwy „czarny spis” najbardziej popularnych jabłoni starej generacji. Wśród nowości: odmiany Elstar i Jonagold okazały się bardzo wrażliwe, natomiast zupełnie dobrze wyszedł Gloster. Zaskakujące różnice było widać nawet na tym samym drzewie: na przykład czereśnie rosnące tuż przy ścianie lasu w wielu sadach ocalały dzięki naturalnej osłonie przed wiatrem, gdy te na otwartej przestrzeni zamarzły.
Ważna obserwacja: „Wiek drzew miał duży wpływ na uszkodzenie ich przez mróz. Najbardziej zmarzły drzewa mające ponad 15 lat. Straty w plonach jabłoni oceniało się na blisko 50% w stosunku do poprzedniego roku a 30% w stosunku do średniej z ubiegłego pięciolecia”, pisał Pieniążek.
Skutki dla zbiorów i prognozy
Katastrofalny mróz boleśnie uderzył w plony. W sadach orzechów włoskich zbiory skurczyły się do ok. 30 tys. ton – jak notuje profesor. Podobnie dramatycznie zachował się sektor porzeczkowy: „w porzeczkach czerwonych zmarzła większość pąków kwiatowych.” W praktyce oznaczało to, że zbiory czarnej porzeczki wynosiły ok. 40 tys. ton wobec 64 tys. rok wcześniej, a czerwonej zaledwie 30 tys. ton wobec 86 tys. ton w roku ubiegłym. Jabłka – zwłaszcza przeznaczone na rynek świeży – stały się towarem niedoborowym: podaż spadła, a ceny owoców wzrosły znacząco. Rolnicy i sadownicy musieli odbudować produkcję: wielu zdecydowało się na usunięcie przemarzłych drzew i zmianę odmian na bardziej wytrzymałe, pamiętając, że nowe sady to inwestycja rozciągnięta na lata.
Czy taka zima się powtórzy?
Współcześni czytelnicy mogą zapytać: czy podobna katastrofa może nadejść znowu? Historia uczy pokory. Tak ekstremalna zima zdarza się może raz na kilkadziesiąt lat: Pieniążek porównuje ją do zim z 1929 i 1940 r., wskazując że w naturze nie ma „reguły” chroniącej nas przed rzadkimi anomaliami pogodowymi. W dobie zmian klimatycznych i niestabilnych wzorców pogodowych powtarzanie się takiego scenariusza jest mało prawdopodobne, ale możliwe.
Podsumowując, pamięć o mroźnej zimie i cytowane badania Pieniążka przypominają starą prawdę: najlepiej uczyć się na cudzych błędach.






