w

Czy nadszedł czas, by wyrywać jabłonie na dobre?

West Mathison, prezes Stemilt Growers, mówi, że spodziewa się, iż sadownicy zaczną usuwać drzewa już pod koniec tego roku: „Nie mamy problemu z popytem. Mamy problem z podażą, a problem z podażą to problem zarządzania”.

Po wstępnej prezentacji prognozy USDA dotyczącej produkcji jabłek, Welcome Sauer, emerytowany analityk rynku owoców drzewiastych, oraz West Mathison, prezes Stemilt Growers z Wenatchee w stanie Waszyngton, przeanalizowali dane historyczne oraz omówili przyszłość branży podczas konferencji U.S. Apple Outlook.

Według szacunków USDA produkcja ma wynieść około 290 milionów buszli jabłek (USApple prognozuje mniejszy zbiór – 278,5 miliona buszli). Mathison rozpoczął swoją prezentację słowami: „Na końcu dnia znamy odpowiedź, więc możemy to zrobić albo z własnej woli, albo pod przymusem”.

Odpowiedź — jak mówi Mathison — dotyczy tego, jak branża może zejść do poziomu 125 milionów kartonów, co przy obecnych prognozach odpowiada o około sześciu tygodniom zapasów więcej, niż wymaga rynek.

„Zawsze mówiłem, że nie mamy problemu z popytem” — mówi. — „Mamy problem z podażą, a problem z podażą to problem zarządzania”.

Spojrzenie wstecz

Sauer i Mathison przedstawili dane historyczne, aby nakreślić kierunek, w jakim powinna zmierzać amerykańska branża jabłkowa, oraz decyzje i rozmowy, które należy podjąć w najbliższej przyszłości.

Korzystając z danych Washington State Tree Fruit Association, Sauer zauważa wyraźne wzrosty i spadki popytu na odmiany takie jak gala, red delicious i fuji oraz stabilizację w przypadku granny smith i Honeycrisp.

Mówi, że wyzwaniem jest to, iż odmiany gala i fuji, które kiedyś cieszyły się dużym popytem, pozostają nadal masowo uprawiane, mimo że pojawiają się nowe odmiany, które lepiej przyciągają uwagę konsumentów.

„Mamy sytuację, w której nowe, bardzo pożądane odmiany o wysokich cenach konkurują z odmianami, które wciąż rosną w sadach i nie zostały jeszcze usunięte” — mówi.

Sauer porównuje to do czasów, gdy sadownicy stawiali na Winesap lub red delicious, a dopiero później rosła popularność gali i fuji. Krzywa popytu na galę osiągnęła szczyt około 2016 roku, ale później jej opłacalność zaczęła spadać.

„Rynek mówi: nie jesteśmy już skłonni płacić za tę odmianę tyle co kiedyś” — podkreśla. — „To nic nowego — widzieliśmy to już w przypadku red delicious i golden delicious w ciągu ostatnich 20 lat. Gala zaczyna podążać tą samą ścieżką”.

Podobne trendy widoczne są dla fuji, ale w jej przypadku działa tzw. „efekt substytucji”.

„Fuji ponosi ciężar konkurencji cenowej ze strony innych nowych odmian oraz innych produktów” — mówi Sauer. — „Produkujemy mniej, ale też sprzedajemy za mniej”.

Wskazując na Cosmic Crisp, Sauer mówi, że jej wzrost wygląda inaczej.

„Ceny spadły bardzo szybko i myślę, że mamy tu do czynienia z nadprodukcją względem poziomu popytu na tę odmianę” — mówi. — „Zobaczymy, co przyniesie przyszłość — czy popyt dogoni podaż”.

Mathison przypomina, że w 2014 roku, mimo iż Waszyngton zebrał 142 miliony kartonów, sadownicy zarobili dzięki odmianom przeznaczonym na eksport. Jednak silny dolar zmienił sytuację na rynkach zagranicznych.

„Od 2014 roku nasi zagraniczni klienci stracili 25% siły nabywczej. A ponieważ dolar jest walutą rezerwową świata, to się nie poprawi” — mówi. — „W moich sadach koszt pokrycia kosztów produkcji podwoił się od 2014 roku”.

Wzrost kosztów i spadek siły nabywczej klientów przełożyły się na zmniejszenie eksportu.

„W rekordowym roku 2014 wysłaliśmy 28 milionów kartonów za granicę, a w 2013 — 17 milionów”.

Mathison dodaje, że zmieniła się struktura odmian: w 2014 roku 52% produkcji nadawało się na eksport, podczas gdy w 2023 roku aż 52% nie nadaje się na rynki zagraniczne, przez co trafia na rynek krajowy po niskich cenach.

„Waszyngton utracił pozycję taniego globalnego dostawcy jabłek, którą kiedyś zajmował dzięki świetnym portom i bliskości Pacyfiku”.

Spojrzenie w przyszłość

Mathison ostrzega, że branża kończy „pas startowy” — czas na dostosowanie się. W piątym roku obowiązywania programu Whole Farm Revenue Protection banki zaczną wzywać do spłaty kredytów, nie będą przedłużać linii kredytowych, instytucje inwestycyjne przestaną kupować sady, a sadownicy mogą już wykorzystać jednorazowe zwolnienie z bankructwa. Alternatywne źródła finansowania tylko odwlekają nieuniknione: trzeba usuwać hektary.

„Te elementy odwlekały sytuację, ale teraz zbliżamy się do wydarzenia bardziej katastrofalnego niż powolna erozja” — mówi.

Mathison podkreśla, że wielkość zbiorów nie zależy od liczby hektarów, lecz od tego, ile owoców faktycznie trafia do pakowania.

„Myślę, że zbiór ’25 będzie na dnie” — mówi. — „Rok 2026 może być trochę lepszy, ale niewiele. Spodziewam się dużej skali usuwania sadów po tym sezonie”.

Droga do 125 milionów kartonów ma zależeć od odmian, lokalizacji sadów i umiejętności sadowników. Ci z regionów marginalnych, którzy mają trudności z produkcją wysokiej jakości owoców, będą szczególnie zagrożeni.

„Tylko najlepsze sady przetrwają — i muszą znaleźć najlepszą ścieżkę dotarcia do rynku”.

A jaka to ścieżka? Mathison mówi o dywersyfikacji: jabłka, gruszki i „lepki” towar, który przyciąga konsumentów — być może czereśnie.

„W Michigan i Nowym Jorku produkują świetne gale, Honeycrispy i fujis, do tego mają przewagę kosztową 5–8 dolarów na kartonie. Jeśli jestem marketerem z Waszyngtonu, będę mniej inwestować w te odmiany, bo trudno konkurować z tak dobrymi producentami” — wyjaśnia. — „Za to postawię na granny smith, Pink Lady, Cosmic Crisp oraz produkcję ekologiczną”.

Sauer dodaje, że jeśli spojrzeć na sad jak na fabrykę, to tylko 40% produkcji odpowiada rozmiarom i klasom, których oczekuje rynek — czyli znajduje się w „strefie zysku”.

„Około 60% to produkt uboczny — coś, czego rynek nie chce kupować. Handlowcom jest bardzo trudno to sprzedać”.

Podniesienie tego 40% wymagałoby dużych inwestycji, ale Sauer zauważa:

„Jest pole do poprawy. Samo mierzenie i analizowanie danych prowadzi do rozwiązań”.

Mathison mówi, że firmy zajmujące się pakowaniem muszą wypracować większą efektywność. Ciąć koszty w sadzie jest trudno, ale w przechowalnictwie i sortowaniu można wiele osiągnąć — poprzez pracę zmianową i automatyzację.

„Dzięki automatyzacji pracujemy na dwie zmiany. Wiele zakładów pakuje 8–15 milionów paczek rocznie, pracując dzień i noc. Udało nam się mocno obniżyć koszty po stronie poprodukcyjnej. Musimy myśleć o tym, jak zwiększyć wykorzystanie naszych aktywów”.

Mathison przypomina, że jego rodzina widziała wiele zmian w branży: przejście z skrzynek na skrzyniopalety, zmiany odmian, przejście z półkarłów na sady wysokiej gęstości, wprowadzenie naklejek na jabłka, rozwój przechowalnictwa w atmosferze kontrolowanej. Każda epoka wiązała się z przemianami w strukturze nasadzeń, ale branża przetrwała i odbudowała się.

„Waszyngton ma bardzo jasną przyszłość” — mówi, wskazując na infrastrukturę, gleby, nawadnianie, kapitał ludzki, zaplecze badawcze i rynki dla amerykańskich jabłek.

Źródło: American Fruit Grower / GrowingProduce.com

UDOSTĘPNIJ

Rolnicy i sadownicy w średnim wieku – grupa, której nie można pomijać!

Francuscy sadownicy alarmują: bez tych 4 zmian jabłka wkrótce znikną z rynku!