w

Absurdalna rzeczywistość polskich sadowników: Między mrozem a klęską urodzaju

Polskie sadownictwo, będące europejską potęgą, zwłaszcza w produkcji jabłek, od lat funkcjonuje w warunkach, które można określić mianem absurdalnych. Sadownicy z jednej strony drżą przed wiosennymi przymrozkami, które mogą zdziesiątkować plony, z drugiej zaś paradoksalnie obawiają się lat wyjątkowo obfitego owocowania. Ten dylemat doskonale ilustruje głęboką niestabilność i wyzwania, z jakimi mierzy się ta kluczowa gałąź polskiego rolnictwa.

Widmo przymrozków: mniej jabłek, więcej problemów

Wiosenne przymrozki to dla sadowników coroczny koszmar. Spadek temperatur poniżej zera w krytycznym okresie kwitnienia lub tuż po zawiązaniu owoców niszczy delikatne pąki i zawiązki. Efektem jest drastyczne zmniejszenie ilości owoców na drzewach i w konsekwencji niższy tonaż zbiorów.

Choć zgodnie z prawem popytu i podaży mniejsza podaż powinna windować ceny jednostkowe jabłek, w praktyce wzrost cen rzadko kiedy w pełni rekompensuje straty wynikające ze znacznie mniejszego wolumenu sprzedaży. Całkowity przychód gospodarstwa często okazuje się niższy niż w latach ze średnimi plonami. Co więcej, niezależnie od wielkości zbioru, sadownik ponosi wysokie koszty stałe (nawożenie, ochrona, cięcie, paliwo), które przy niskim plonie rozkładają się na mniejszą ilość owoców, drastycznie obniżając rentowność. Ciągłe monitorowanie prognoz, inwestycje w systemy ochrony przed mrozem oraz niepewność finansowa stanowią ogromne obciążenie psychiczne.

Klęska urodzaju: gdy jabłek jest za dużo

Równie paradoksalnym, a często nawet większym problemem, są lata z rekordowo wysokimi plonami. Sprzyjająca pogoda sprawia, że drzewa uginają się pod ciężarem owoców. Ta „klęska urodzaju” zalewa rynek ogromną ilością jabłek, prowadząc do dramatycznego spadku cen skupu. Ceny często spadają poniżej kosztów produkcji, co oznacza, że mimo ogromnego nakładu pracy i rekordowych zbiorów, sadownicy ponoszą straty.

Znalezienie odbiorców na jabłka deserowe po godziwej cenie staje się niezwykle trudne, a duże sieci handlowe wykorzystują nadpodaż, narzucając zaniżone stawki. Znaczna część zbiorów trafia wówczas do przetwórstwa (soki, koncentraty), które i tak płaci mniej niż rynek deserowy, a w latach urodzaju ceny przemysłowe bywają symboliczne. W skrajnych przypadkach, gdy ceny są rażąco niskie, a koszty zbioru i transportu wysokie, część owoców może nawet pozostać na drzewach lub zostać zutylizowana, gdyż ich zebranie staje się ekonomicznie nieopłacalne. Frustracja i poczucie niesprawiedliwości, gdy udane zbiory nie przekładają się na dochód, są ogromne.

Sedno problemu

Absurdalna sytuacja polskich sadowników wynika z połączenia kilku czynników: silnej zależności od kapryśnej pogody, słabej pozycji negocjacyjnej w stosunku do dużych odbiorców (sieci handlowe, przetwórnie), silnej konkurencji na rynku oraz stale rosnących kosztów produkcji. Brak stabilnych mechanizmów rynkowych i skutecznej, długoterminowej polityki rolnej sprawia, że zarówno katastrofalnie niskie, jak i rekordowo wysokie plony mogą prowadzić do finansowych kłopotów. Sadownicy tkwią w pułapce niepewności – każdy sezon to dla nich swoista gra o przetrwanie, niezależnie od tego, czy sady świecą pustkami po mrozach, czy też uginają się pod ciężarem owoców.

UDOSTĘPNIJ

Kryzys w sadach i przetwórniach? Nagłe zmiany w unijnym rozporządzeniu uderzają w polskie owoce.

Temperatury spadną nawet do -8°C