Takiego sezonu sandomierscy sadownicy nie pamiętają. Zbigniew Pieklik uprawia sady jabłoniowe od 50 lat. I jak mówi, tak źle jak w tym roku nigdy nie było… Jabłek jest nawet o 98 procent mniej niż zwykle.
– Jakość tego, co jest zgromadzone, jest bardzo nieciekawa i nie rokuje, że będzie je można ulokować na rynku jabłek deserowych – przyznaje Zbigniew Pieklik, sadownik z Kleczanowa.
Podobnie jest u Rafała Kędziory. Jak mówi sadownik, jabłka w większości nadają się tylko do produkcji przemysłowej. A to oznacza niższą cenę w skupie. Sadownik na razie owoce przechowuje w chłodni. Zwykle zbierał 450 ton. Teraz ma 90… To dlatego sortownie grup producenckich świecą pustkami. Zwykle owoce były wysyłane do Egiptu czy Jordanii. Dziś maszyny wyłączone, a pracownicy siedzą w domach. Grupy producenckie na Sandomierszczyźnie walczą o przetrwanie.
– Mamy problemy, trwają rozmowy, dyskusje, anektowanie kontraktów. Przed nami wielkie wyzwanie. Poczyniliśmy pewne inwestycje, mamy zobowiązania, które musimy realizować. Jesteśmy przed bardzo ciężkim sezonem – podkreśla Stanisław Chachuła, prezes grupy producenckiej w Łukawie.
W ubiegłym roku za 2 miliony złotych udało się zamontować fotowoltaikę, która miała znacznie ograniczyć koszty zużycia energii. Ale ta dzisiaj nie jest potrzebna. I nie wiadomo, kiedy będzie. Mimo problemów grupa chce przetrwać.
– Ciężko jest nam przebranżowić się w innym kierunku. Mamy odpowiednie maszyny, chłodnie, całe otoczenie wokół siebie. Sadowników, którzy inwestowali, więc musimy utrzymać to, co przez wiele lat robiliśmy wcześniej – podkreśla Stanisław Chachuła.
Owoce można sprowadzić z Grójca, gdzie sady nie ucierpiały przez przymrozki w takim stopniu jak w Polsce południowo-wschodniej. Tyle że do ceny jabłek trzeba będzie doliczyć koszty transportu i, jak mówią prezesi świętokrzyskich grup, interes będzie mniej opłacalny. W takiej sytuacji jest kilka grup w powiecie sandomierskim.
ŹRÓDŁO: TVP3